Oczywiście, że nie koniec. Ba, to dopiero początek.
Dlatego pewnie za miesiąc znudzi mi się samotne machanie kettlem i wrócę na siłownię. Słowem-kluczem zdaje się być w tym wypadku "urozmaicenie" - nie ma nic gorszego niż nudne, demotywujące ćwiczenia. Pomijając aspekt nudy spowodowanej przez ciągłe powtarzanie tych samych ćwiczeń, raz na jakiś czas należy modyfikować rodzaj aktywności z bardzo prostej przyczyny - ciało przyzwyczaja się do określonego wysiłku, a nasza praca przestaje przynosić efekty. A tego nie chcemy.
Gdy skończył mi się karnet i zrobiłam pierwszy trening funkcjonalny, poczułam ulgę. Wystarczył jeden trening, by wyrwać mnie z rutyny i dać mi przysłowiowego kopa na długi czas (szczególnie, że moim prywatnym domowym trenerem jest Shaun T, pieszczotliwie zwany przeze mnie Murzynkiem, serdecznie polecam jego treningi, po miesiącu z T25 i dobrym jedzeniu miałam formę życia).
Już zapomniałam, jaką przyjemność przynosi trening w domu. W końcu jedyne, co trzeba zrobić, to rozłożyć matę i odpalić nagrane ćwiczenia lub włączyć timer i zrobić je bez komputera. Proste?
To zależy. (absolutnie moja ulubiona odpowiedź na niemal wszystkie pytania - taka natura ekonomisty)
Proste, gdy robimy ćwiczenia poprawnie - nie przyjdzie do nas trener i nie poprawi krzywych pleców, przeprostowanych nóg albo kolan wystających za linię stóp.
Proste, gdy mamy dobry plan i podążamy nim. Zastanawianie się, który filmik z YouTuba (lub ich kompilacja) najbardziej nam odpowiada, może zająć godziny. Dlatego trzeba to zaplanować z dużym wyprzedzeniem, raz a dobrze. Pomocne są w tym wypadku gazety z zestawami ćwiczeń, kompleksowe programy jak P90X, T25 czy Insanity albo nasza wyobraźnia w oparciu o fachową literaturę.
Proste, gdy umiemy się ze sobą "umówić" na trening w domu. Polecam ubieranie się w ciuchy treningowe, jak tylko wiemy, że czas na ćwiczenia. Bo przecież skoro już się ubraliśmy, to przecież bez sensu rozbierać się bez zrobionego treningu...
Jest tyle alternatyw dla karnetu na siłownię, że wymówki o treści "nie mam czasu chodzić na siłownię" lub "nie stać mnie na karnet" albo "mam za daleko do klubu" można było poddać dyskusji mniej więcej w momencie pojawienia się pierwszych filmów z Jane Fondą, a zupełnie straciły na wiarygodności, gdy pojawił się YouTube.
Od ponad miesiąca ćwiczę w domu, zwiększyłam ilość treningów i ich intensywność, za to skróciłam czas i pozbyłam się większych ciężarów na rzecz... grawitacji. Zmiana zadziałała bardzo korzystnie nie tylko na mój wygląd, ale i na psychikę. Ekshibicjonizm internetowy nie jest moim celem, więc nie będę dodawać żadnych zdjęć "przed' i "po" - w sumie nawet takich nie posiadam. 90% zdjęć, które robię, to zdjęcia jedzenia ;) Musicie mi uwierzyć na słowo, że parę centymetrów jeszcze zdążyłam zgubić przed latem.
Ale jest pewne jak Słońce, jak to, że w Boże Ciało jest zawsze ładna pogoda na procesji i jak to, że zostawione na dwa tygodnie kawałki pomarańczy na oknie spleśnieją w spektakularny sposób (sprawdziłam osobiście), że na siłownię pójdę jeszcze nie raz.
Właściwie, to już bym poszła, tęsknię za sztangami... Jacyś chętni?
W jaki sposób Wy dbacie o swoje zdrowie oraz ciało? Jeżeli lubicie aktywnie spędzać swój wolny czas, to polecam Wam sprawdzić ofertę siłowni zewnętrznych FItPark - https://www.fitpark.pl/ .
OdpowiedzUsuń