Znajdź swoje łuu - sztuka w 3 aktach



Czas: wtorek, godzina 14:15.

Miejsce: Warszawa, jeden z popularniejszych mokotowskich klubów fitness.

Bohaterowie: Instruktorka H. i około 20 dziewczyn w wieku 19-40, w tym ja (w różowym swetrze, choć akurat to zdjęcie pochodzi z innego wydarzenia, skądinąd fantastycznego zumbowego maratonu).


Scena I


Jako szanująca się zumbowariatka, w okresie sesji zamiast sprzątać sufit, hodować pieseły lub oglądać żubry udaję się na Mokotów celem szeroko pojętego treningu dolnych partii ciała (żeby nie powiedzieć: celem budowy żelaznego pośladu) z wisienką na torcie w postaci Zumby u mojej kochanej H. Trening wykonany, przyszedł czas na przyjemności. Wchodzę do sali zziajana po podniesieniu wszystkiego na wszystkie sposoby, z nogami z galarety - wiadomo, jak to w leg day. Na rozpoczęcie zajęć czeka już dwadzieścia parę młodych dziewczyn i kilka dojrzalszych pań.

Panuje niczym niezmącona cisza. Cisza, którą zakłócam, witając się z H i pytając, czy przypadkiem nie przefarbowała włosów. Rozmawiamy o nowych plakatach na ścianach i jak to zamiast nich zarządzający klubem mogliby w końcu naprawić od dawna szwankujące nagłośnienie.

A na sali nadal cisza.

Scena II

Wspomniana H. (nie będę wymieniać jej imienia, tak na wszelki wypadek - najwyżej później dodam. Jak ktoś chce wiedzieć, gdzie jest najlepsza Zumba w Warszawie, to piszcie maila lub zapytajcie osobiście ;) ) jest najlepszą instruktorką Zumby, z jaką miałam przyjemność mieć treningi. Zawsze pełna energii, uśmiech od ucha do ucha - bez względu na to, czy to jej 10 godzina zajęć, czy miała szczepionkę i nie może podnieść jednej ręki do góry... Już 3 rok trenuję u niej, bardzo szanuję ją za wykonywaną pracę, podziwiam podejście do życia.

Tym razem to H. przerywa ciszę, z uśmiechem ją komentując: "Ale cisza, jakby nikt nie oddychał!" Faktycznie, taka ta cisza właśnie była. Miny grobowe. H. pyta się, kto jest pierwszy raz na Zumbie. Jest ktoś! Jedna dziewczyna z kąta sali podnosi rękę. Zawsze jest ktoś nowy, zawsze. "Świetnie, witamy, będzie ekstra! Szeroki uśmiech, bijemy sobie brawo, nie przejmujemy się krokami, najwyżej będzie improwizacja, dobrze się bawimy, robimy hej, łuu i inne dźwięki, pijemy wodę!" - garść informacji od jak zawsze wesołej H.

Zaczyna się pierwsza piosenka, tańczymy. Dziewczyny trochę nieśmiało, trochę zblokowane... ale tańczymy. Utwór się kończy, czas na brawo. Brawo jest na poziomie 25%.

Dla tych, którzy nigdy na zajęciach Zumby nie byli, śpieszę z wytłumaczeniem: po każdej piosence bijemy sobie brawo. Bo było fajnie, bo się zmęczyłyśmy, bo dałyśmy z siebie wszystko, bo włożyłyśmy serce w ruch. Bo się powygłupiałyśmy, trochę pogubiłyśmy kroki w pewnym momencie, ale potem je znalazłyśmy gdzieś w 3/4 piosenki, bo się starałyśmy.

Halo, co się dzieje? Pomyliłam sale?

Miny obojętne, żeby nie powiedzieć zblazowane, oglądanie tyłka w lustrze, poprawianie sznurówek, sprawdzanie godziny, podpieranie ściany...

Okej, dajmy im czas. Wtorek o 14 to może nie dla wszystkich najlepszy moment na balangę. Poza tym, nie wszyscy przecież muszą tak żywiołowo reagować. Ale zaangażowanie jest wymagane, żeby Zumbę można nazwać treningiem - inaczej lepiej sobie odpuścić.


Scena III
Utwór #2, jeden z prostszych, weselszych, z tych "klasyków Zumby" i all-time favourites. Sytuacja się powtarza. Biję brawo 2 razy głośniej. Głośno mówię w kierunku H - "ej, co to dzisiaj, jakaś stypa?". Uśmiecham się życzliwie do innych dziewczyn. H. uśmiecha się z przekąsem do mnie. Dziewczyny udają, że to nie do nich i nie o nich.

Nic nie zadziało się przez przypadek - zrobiłam to specjalnie. Ostatnio wielokrotnie gadałyśmy o tym z H. "ta wtorkowa grupa to kompletna stypa, nikt nie bije brawo, nie uśmiecha się, nie rozmawia... co się z nimi dzieje? Jakby były tam za karę!". Mówię więc - przychodzę i rozkręcam to towarzystwo. Nie ma zmiłuj. To dopiero faza 1.

Kolejny utwór i kolejny. Spokojnie, spokojnie sytuacja się poprawia. Z każdym żartem i coraz głupszymi piosenkami i zawartymi w nich przedziwnymi ruchami - jak to na Zumbie - jest coraz lepiej. Punktem zwrotnym jest jednak piosenka, podczas której należy wykonać, co następuje:

- kręcić rękami młynki w górze
- przesuwać się w prawo ruchem kowboja
- głośno krzyczeć, i tu onomatopeja: "ŁUUUUUUUU!!!"

H. już jakiś czas temu zaprzestała robienia we wtorki "łuu". Bo ile można krzyczeć samemu? Nie oszukujmy się, to "łuu" jest dość zabawne, a wręcz nieco głupie. Robione samemu daje powody ku temu, zeby uważać kogoś za kompletnego wariata. I tak samo myślą zapewne te biedne, smutne dziewczyny. Po co się wygłupiać, po co krzyczeć, po co się wysilać, a tak w ogóle po co ja tu jestem, to może pójdę do domu, co za żenada... Ale szeroko pojęte "łuu" powoduje uśmiech na ustach, poprawia oddychanie podczas ruchu, jak to mówi H "spala dodatkowe kalorie". I zdecydowanie sprawia, że uczestnicy zajęć są bardziej wyluzowani.

Przyszedł wiadomy fragment piosenki, czas na fazę 2. Co robię? Samotne "łuu". Głośne, długie i samotne, takie trochę smutne, bo wiem, że będę sama. H się śmieje, macha ręką z rezygnacją i krzyczy z drugiej strony sali "nie da rady, nawet nie zaczynam!". Odpieram nieco dramatycznie "Nie poddam się!!! Najwyżej robić "łuu" sama!!!". Robię drugie "łuu".

I dzieje się cud.

Dziewczyny się śmieją i powoli zaczynają się dołączać. Pod koniec piosenki cała sala krzyczy nie "łuu", a "ŁUUUUUUU!!!". Sukces! Tak już jest do końca zajęć. Brawa pod koniec też uległy diametralnej zmianie.


Finał
Kolejne rewelacyjne piosenki i choreografie H. spowodowały uśmiech na twarzy każdej osoby, która wychodziła po zajęciach z sali.

Najwidoczniej trzeba było jednej wariatki z tłumu, żeby pociągnęła kolejne. Jestem przeszczęśliwa, że mogłam dla innych tą wariatką być. Bo to, ze coś robi instruktorka, nie zawsze oznacza, że zrobimy to samo. Czasem się wstydzimy, czasem nie mamy ochoty... Ale jeśli coś takiego zrobi ktoś, kto stoi "po tej samej stronie", sytuacja się zmienia.

Wy też znajdźcie swoje wewnętrzne "ŁUU!" i pomagajcie swoim koleżankom i kolegom z klubu się przełamać :) Tak jest weselej!

Koniec

Braliście kiedyś udział w takich "smutnych Zumbach"? Jak atmosfera zajęć wpływa na efekt końcowy?

Prawa autorskie do tytułu tego wpisu ma Edi, która tak właśnie skomentowała moją opowieść o wczorajszej Zumbie. Dzięki :)

1 komentarz:

  1. Super efekty! Ze swojej strony polecam również ćwiczyć na tego typu siłowniach https://www.fitpark.pl/ Ruch na świeżym powietrzu to samo zdrowie.

    OdpowiedzUsuń

A Ty? Co o tym myślisz? No powiedz, nie daj się prosić :)